top of page

Dziennik Inaczej Pisany.

  • Wojciech Kaczmarczyk
  • 14 lis 2017
  • 2 minut(y) czytania

Wiek XXI to wiek porażek. Takie można odnieść wrażenie po 20 minutach oglądania telewizji. Trzysta pięćdziesiąt dwa kanały podzielone według Bóg wie jakich prawideł, przez Bóg wie jakiego specjalistę, prowadzone przez pożal się Boże pseudodziennikarzy. Nie produkują tam materiałów, tylko podcasty. Nie znajdziemy tam wiadomości, tylko njusy. Jeszcze może nudne programy przyrodnicze mają jeszcze jakąś cząstkę sensu, bo są przynajmniej konsultowane z naukowcami. Najbardziej bawią mnie kanały informacyjne. Całe dwadzieścia cztery godziny wypełnione jednym wielkim bełkotem. Okej. Między tym zdarzają się momenty, w przeciągu których można wyłapać parę ważnych informacji. Niestety są jak malutkie perły w bezkresnym oceanie gówna. Większość ramówki to tokszoły, brifingi, mitingi i interwjuły. Prowadzą je dziennikarze, którzy tak na prawdę sami są gośćmi. Bogiem jest producent. Weźmy na przykład sytuację kiedy do studia przychodzi trzech polityków. Jeden ma wchodzić na antenę po drugim. Program trwa czterdzieści minut. Więc każdy z nich dostaje bardzo dokładnie, wyliczoną co do milisekundy, dawkę czasu na wyrzyganie z siebie tego, co chcą usłyszeć od niego ludzie(czyt. Motłoch przed kolorowymi już-nie-pudłami). Gdy tylko ich czas się kończy, nie-prowadzący słyszy w swojej prawie niewidzialnej, maleńkiej słuchaweczce głos nakazujący przerwać. Czy to Bóg we własnej osobie przemawia do tej biedaczyny studyjnej, która za choćby strzępek tajnej informacji dałaby się pokroić każdemu kto na wewnętrzny rachunek bankowy dostaje przelewy z budżetu państwa? Nie no skąd. Przecież Bóg został w domu. Jesteśmy telewizją poprawną politycznie. To ktoś większy, lepszy, silniejszy! To PAN PRODUCENT. Koleś, który cały ostatni miesiąc przesiedział nad nołtbukiem i wystukał na nim scenariusz każdej z tych rozmów. Później poszedł z tym do szefa(nawet Bóg takiego ma) i dostał swoje czterdzieści minut. Wciśnięte gdzieś pomiędzy: Fakty z Uzbekistanu, a Małe Życia Wielkich Ludzi. Cholera! To rozpisane co do sekundy, dysponowanie ludzkimi uczuciami i sentymentami doprowadza mnie do szału.


Inna sprawa to koniec świata. Przynajmniej takiego jaki znamy. Ludzie przestali już czytać. Zamiast tego oglądają. Pomyślicie pewnie: Już się ziejący nienawiścią student przyczepił do miłośników kina. Nie! Niet! Ne! Oni filmiki oglądają! Na jutube. Okej. Może chociaż jakieś ciekawe są te filmiki? Oczywiście, że tak: 10 osób, które popuściły w miejscu publicznym; 5 sposobów na kupienie prezerwatywy; Modelki jedzą kupę w Dubaju!; Adrzej się zdenerwował bo zepsuli mu czołg.


Nikt już też nie pisze do siebie. Kurwa. Nawet esemesy powoli odchodzą do lamusa. Teraz każdy człowiek, który chce być skomunikowany ze światem w swoim smartfonie MUSI ABSOLUTNIE posiadać: Vibera, Messengera, Facebooka, Instagrama, Snapchata, Twittera, What'sappa... i pewnie z tuzin innych programów, które są "niezbędne", a których nie znam. Nawet powszechnie szanowanym, znanym i lubianym osobistością totalnie odwaliło na tym punkcie. Wystarczy wejść na twittera, żeby przekonać się, gdzie przeniosła się debata publiczna. Lis toczy wojnę z Kaczką, Donald z Jaki(e)m a stary rockman, który zamienił skórę na brunatny krawat, zamiast wydzierać się ze sceny, wrzesczy kapitalikami na lewaków. Dramat.


Ciężko jest stwierdzić co będzie za pięc, dziesięć czy piętnaście lat. Green Day śpiewał o tym już w 2003 roku.


Now everybody do the propaganda. And sing along to the age of paranoia.

Comentários


SPOŁECZNOŚĆ

  • Facebook Social Icon
  • Twitter Social Icon
  • Instagram Social Icon

Podoba ci się nasz portal? Pomóż nam go rozwijać. Wesprzyj naszą działalność!

Wpłać darowiznę przez PayPal

SOSNOWIEC, ŚLĄSKIE    slowo.wps@gmail.com

bottom of page