Dziennik inaczej pisany.
- Wojciech Kaczmarczyk
- 20 lis 2017
- 4 minut(y) czytania

Szok i niedowierzanie. Takie emocje towarzyszyły tym, którzy czytali mój poprzedni tekst. Okej, zgadzam się. Byłem ostry. Może nawet zbyt ostry. Jednak na swoją obronę mam tezę, potwierdzoną badaniami i własnym doświadczeniem. To co mocne, dosadne i szokujące, jest czytane przez większą liczbę osób. Popatrzmy na to w co najchętniej klikamy w internecie. Kogo zainteresuje tytuł, dajmy na to: Motywy wierzeń ludowych w twórczości Adama Mickiewicza…? Poza wąskim gronem historyków literatury, nikogo. Za to jeśli na fejsbukowej ścianie pojawi nam się kapitalika: Wszystkie kobiety Mickiewicza. Miał ich więcej niż… Każdy złapie się na ten prosty trick.
Bardzo dobrze prawidła te opisuje Ziemowit Szczerek w swojej książce pt. Siódemka:
Są, dajmy na to, NATO-wskie manewry polsko-niemieckie pod Szczecinem, i ćwiczą żołnierze przechodzenie przez rzekę, a wy w redakcji wymyślacie tytuł <Niemiecka armia na mostach pontonowych przekroczyła Odrę>. I na jedyneczkę. I żre. Albo schodzi news o tym, że jakiś totalnie nieznany poseł ledwie zipiącej partii po pijaku odlał się pod pomnik Mickiewicza, a wy tylko ręce zacieracie i dajecie, że <Znany polityk obsikał wielkiego Polaka>. I jak żre! Ile kliknięć! Clicalitas pęka!
Tak mniej więcej działa ten mechanizm. Broń Boże nie zamierzam się teraz tłumaczyć, bić w piersi. Nic z tych rzeczy. Tłumaczą się winni. A ja nie cofam niczego co napisałem. Czasami trzeba wybrać odpowiednią formę dla swojej wypowiedzi. I jedną z kilku możliwości jest, a jakże, wkurwienie.
Zostawmy już w spokoju tą biedną i z każdej strony chłostaną, globalizację. Choćbyśmy piekielne cierpieli katusze i tak jej nie ominiemy. A gdy przymkniemy oko na jej wady, to w gruncie rzeczy nie jest nawet taka zła. Otwiera wiele możliwości.
Dużo ostatnio myślałem o ironii życia studenta. Z każdej strony przygniatają nas oczekiwania. Rodzice oczekuję, że zdobędziemy ten wymarzony (czasami bardziej przez nich niż przez nas) tytuł mgr. Wykładowcy oczekują, że będziemy na każdym wykładzie i każdym seminarium. Oczekiwania prowadzą do obowiązków. Oczywiście większość z nich totalnie olewamy. Jednak to dzieje się nie tylko na studiach, a determinuje nasz gatunek. Ludzie od zawsze, przez całe swoje życie, gdzieś mieli swoje obowiązki. Tylko kombinowali jakby się ich pozbyć. Konsekwencje tego są różne. Zdarza się, dosyć często nawet, że studenci rozsypują się psychicznie w trakcie nauki. Rezygnują ze swoich kierunków. Nie wytrzymują presji. Ci mocniejsi zostają i próbują do kupy zebrać to całe bagno i przy okazji wlać sobie do głów trochę tej wiedzy, którą pragną posiąść.
Bardzo dobrze jest, kiedy student ma pełne wsparcie rodziców. Mowa tu oczywiście o wsparciu finansowym. Nie od dziś wiadomo, że budżet studenta jest cienki. Rodzice najczęściej opłacają mieszkanie/akademik i przelewają na konta sumki na jedzenie i „życie”. I super. Problemem jest uzależnienie. Rodzice oczywiście nie stawiają żadnych warunków. Chodzi o sam fakt, że jesteśmy zależni od kogoś.
Zanurzając się głębiej w ten problem, dochodzimy do konkluzji, że student tak, czy inaczej nie jest w stanie utrzymać się samemu. Cofnijmy się o te x lat. Zaczynamy studia. Rodzice nie pomagają. Null. Zero tekstów typu: Kochane pieniążki prześlijcie rodzice”. Zaczynamy kombinować. Praca. Załóżmy w restauracji. 10 zł na godzinę. Myślimy – super sprawa! Akademik to 500 zł, reszta – drugie tyle. Wystarczy 1000 i jakoś to będzie. I nagle dostajemy plan zajęć. Od poniedziałku do piątku, mniej więcej od 9:45 do 14:30 na uczelni. Na 15 do pracy, okej, ale powrót do akademika około północy gwarantowany. Gdzie czas czytanie, serial, jedzenie, jakąś tam pracę domową. Wstać trzeba o 8! Nie ma szans.
Są też jakieś tam stypendia. Jest socjalne. Tutaj nie mam nic do powiedzenia, bo osoby, które je dostają, zdecydowanie tej kasy potrzebują i nie można mówić, że muszą się o nie starać. Jednak legendarne stypendium rektora, to jest jakaś farsa. Trzeba mieć średnią co najmniej 8.0, udokumentowane 48 publikacji naukowych, w tym 34 za granicą, w przeciągu ostatnich 20 lat przebywać przynajmniej 128 miesięcy na zagranicznych stypendiach i do tego mieć pisemne poświadczenie od wykładowcy, że nie opuściłeś nigdy żadnego wykładu. Oczywiście przesadzam, ale wymagania potrafią robić piorunujące wrażenie. Szczególnie, jeśli pomyślimy, ile pracy trzeba włożyć, żeby dostać to stypendium. Trzeba mieć naprawdę wysoką średnią, więc trzeba bardzo dużo czasu poświęcić na naukę. Co odbiera możliwość pracy. Więc idąc dalej tym tropem, przez pierwsze pół roku studiów trzeba zrezygnować z jedzenia i picia, żeby później móc delektować się dalszą, bezstresową nauką. Ludzie, którzy zmuszeni są pracować ze względu na swoją sytuację materialną, a którzy mimo tego nie łapią się w kryteria stypendium socjalnego, są w marnym położeniu. Nawet jeśli byliby geniuszami, cudownymi znawcami obszaru swoich studiów, nie są w stanie poświęcać nauce tyle czasu, żeby dopchać się do stypendium.
Żeby nikt nie zarzucił mi wyżywania się za swoje niepowodzenia, powiem tyle, że jestem nielicznym ze studentów, który, w zasadzie przez przypadek, ma stałą pracę zdalną, na którą muszę poświęcać 2-3 godziny dziennie i dzięki której żyję na całkiem dobrym poziomie. Jednak dalej żeruję na rodzicach. Płacą za mnie czynsz.
Do czego zmierzam? Do tego, że system edukacji na uczelniach wyższych w naszym kraju, szczególnie system stypendiów, jest zorganizowany beznadziejnie. Pomaga tym, którzy bardzo tego potrzebują, ale podcina skrzydła tym, których rodziny mają trochę lepszą, ale i tak nie idealną, sytuację finansową.
Posłużę się przykładem Chorwacji. Tam studia to czysta przyjemność. Instytucja stypendium socjalnego funkcjonuje. Podobnie jak i stypendium dla najlepszych studentów, ale prócz tego państwo zbudowało ogromną sieć stołówek, na bardzo wysokim poziomie(przypada ich kilka-kilkanaście na jeden uniwerek!), serwujących kilka dań dziennie, do wyboru, za równowartość 4-5 zł. Oczywiście są to ceny dla studentów. Do tego mają też akademiki, które nie przypominają tych polskich, organizowanych na modłę więzienniczo-klasztorną, tylko ładne, nowoczesne, zmodernizowane i przede wszystkim dające prywatność. Pewnie będziecie myśleć, że kosztują dużo więcej niż te u nas. Gdzie tam! Są tańsze. Miesięcznie ok 300-400 zł.
Może więc zamiast głupio rozdawać pieniądze w zamian za głosy w wyborach(500+), nasz rząd pomyśli nad projektem wsparcia dla studentów? W końcu to my mamy być przyszłością tego państwa.
Comments