top of page

Recenzje życia - Praca

  • Izabela Gajda
  • 25 lis 2017
  • 4 minut(y) czytania


Szanowny Kolega Redaktor Wojciech powiedział, że tydzień to tak optymalnie na wstawienie kolejnej pracy, można wysłać coś troszkę później, jednak ja się zawzięłam. Jestem osobą, która ma cholerny problem z samoorganizacją, jeśli ta nie jest ultra potrzebna, to zwyczajnie jej nie stosuję. Ale, skoro całe życie należy pracować nad sobą, czynię ten mały kroczek w kierunku bycie lepszym, bardziej rozgarniętym człowiekiem i piszę tekst. [EDIT: zaczynam w środę, z powodów niezależnych ode mnie kończę tekst w piątek] Dzisiaj, moi drodzy, opowiem o swojej pracy, którą zaczęłam pod koniec sierpnia ubiegłego roku i opuściłam w maju bieżącego. Pracy jako recepcjonistka w hostelu X w mieście K. Ponieważ była to moja pierwsza poważniejsza praca, nie żadne tam roznoszenie ulotek czy zbieranie lichych truskawek z tyskich pól, przeżywałam okropny stres w dniu rozmowy kwalifikacyjnej, w dzień szkolenia, oraz przez pierwsze kilka zmian, które wspominam jako możliwe najlżejsze pod względem natężenia obowiązków, liczby gości, oraz dziwnych zdarzeń rodem z "Dlaczego Ja?". No, może pomijając sytuację ze starszym facetem w pokoju wieloosobowym, który leżąc w samych majtach wlepiał we mnie dość obleśne spojrzenie, kiedy na jednym z łóżek zmieniałam pościel. Na szczęście się speszony odwrócił się na drugi boczek, kiedy dość grzecznie zwróciłam mu uwagę, że to niegrzeczne. Wtedy się trochę tym przejęłam, jednak czas pokazał, że niepotrzebnie. Mogło być gorzej. Dniówka. Przychodzę o godzinie 8 rano, nocka wymienia się ze mną wrażeniami oraz podaje bieżącą listę obowiązków. Które pokoje przygotować na przyjazd gości, czy po pralnię dzwonić, ile przyjazdów (check-inów), ile wyjazdów (check-outów), ewentualnie komu pod żadnym pozorem nie przedłużać pobytu. Między godziną 9 a 11-12 sprzątam pokoje, poganiam śpiochów lub przedłużam doby tym, którzy wyrażają chęć zostania dłużej. Jeśli są jest to poniedziałek - czwartek, raczej się nie śpieszę, mało wyjazdów i jeszcze mniej wjazdów, więc leniwie ścieram podłogi, powolutku przebieram pościel, ewentualnie zaliczam sprint na recepcję z piętra poniżej lub powyżej recepcji, bo telefon dzwoni. Może to gość, może szefostwo, tak czy siak, z pewnością coś ważnego. Co się tyczy piątku - niedzieli, miej Panie moją duszę w opiece. Z kurwikami w oczach tonem podchodzącym pod opanowany informuję opieszałych, że maksymalnie do 12:15 mają zrobić check-out i ani sekundy dłużej, w międzyczasie jedną ręką czyszcząc kabinę prysznicową, a drugą myjąc ubikację. Gdzieś pod stopą, tak w razie wypadku, trzymam telefon. Przy pełnym obiekcie ledwo człowiek wyrabiał, tym bardziej, jeżeli część gości za punkt honoru postawiła sobie przybycie punkt 14:00, czyli o godzinie, od której zaczyna się meldowanie. Raz miałam taką sytuację, że ledwo zdążyłam umyć podłogę w ostatnim pokoju, już przybyli do niego kolejni lokatorzy. Thug life, smutne życie recepcjonistki. Pod warunkiem, że dniówka przebiegła prawidłowo, przed 20 robię notatki dla nocki, czy liczyć pranie i na kogo jeszcze czekamy, po czym wychodzę. Ewentualnie goszczę jeszcze przez godzinę, by wymienić się z koleżanką pikantnymi szczegółami, co znalazłam sprzątając pokój, kto mnie wkurwił, a od kogo dostałam cukierki. Nocka.

Zaczyna się o 20:00 i kończy o 8:00. Hotelowo-hostelowa karta pułapka. Albo upływa spokojnie pod znakiem przeglądania memów ze strony "Recepcjonista płakał jak meldował" i pokrewnej "Hotelove" lub gry w pasjansa, albo Sodoma i Gomora. A dokładniej? Piękni i napaleni, niepiękni i spaleni, piękni i pijani, niepiękni i niesympatyczni (na dniówkach również takie przypadki występowały, jednak nie z taką częstotliwością jak podczas piątków/sobót i sobót/niedzieli. Legendą obrosły wieczory kawalerskie, na moje szczęście, w całej karierze doświadczyłam tylko jednego. Obyło się bez ofiar w ludziach, niestety, ucierpiała szklana półka pod lustrem, której dźwięk przy zderzeniu z podłogą skutecznie wybudził mnie o 6 rano z trybu czuwania i włączył tryb Hulka. Poza charakterystyką zmian muszę też wspomnieć o pewnej bardzo ważnej rzeczy, znacznie zaważającej na postawie niektórych gości oraz poczucia bezpieczeństwa pracowników. Był to sklepik z dopalaczami, znajdujący się zaledwie dwie bramy dalej. Czasami się zdarzało, że tamtejszym klientom myliły się furtki i trafiali do nas, jednak byli szybko wyprowadzani z błędu. Niby nie przyniosło ani razu osoby, w towarzystwie której możnaby się naprawdę bać o swoje życie, jednak po wyjściu takowej musiałam wietrzyć recepcję przez blisko godzinę. Inną kwestią byli też Cyganie. Tacy stereotypowi Cyganie, znani z memów i kiepskich kawałów. Jak na ironię, czasami rzeczy, z których śmiejemy się najbardziej, są najbardziej prawdziwe. Że Cyganie kradną, oszukują i się burdelizują. Co prawda wszędzie się to może zdarzyć, niezależnie od koloru skóry i grupy etnicznej gości, jednak tacy Cyganie są na podium, jeśli chodzi o najupierdliwszych klientów. Podczas noclegów podejrzanych typów i typówek, dziesięć razy sprawdzałam, czy kasa jest zamknięta, czy mam przy sobie klucze, telefon i gaz pieprzowy. Brzmi nieco dramatycznie, prawda? Bo i owszem, tak bywało, jednak nie mogę powiedzieć, że spotykały mnie tam same złe rzeczy. Raz od ukraińskiej rodziny dostałam cukierki, kilka razy, jak przystało na Matkę Teresę ze Śląska, roztaczałam swoją opiekę nad zagubionymi owieczkami (co czasami się z nimi później działo to inna historia - tutaj skupiam się na pozytywach). Poznałam wielu wartościowych, naprawdę fajnych ludzi, którzy zagrzali miejsce w hostelu na krócej lub dłużej, jednak wzbudzali u mnie pozytywne uczucia, i pozwalali wierzyć, że nie zawsze wchodzenie w interakcje społeczne z gośćmi może poskutkować traumą. No i przekonałam się troszeczkę dzięki nim, że jednak jestem bardziej społeczna niż sądzę. Czy trzeba mieć jakieś specjalne supermoce, by pracować na recepcji? Myślę, że cierpliwość, tolerancja i otwartość, ale też moc asertywności ( w końcu z drugiej strony nie można dać sobie za bardzo wejść na głowę) są dosyć ważne. Język angielski też jest wymagany gdyż większość gości to goście z obcych krajów. Dyspozycyjność też jest dużym plusem u potencjalnych menedżerów, ale to też różnie bywa. Na przykład, w hostelu X był prowadzony system dwuzmianowy przy recepcji otwartej przez 24 godziny na dobę, lecz z kolei w hostelu Y recepcja była czynna 9-21/23 i łatwiej możnaby łatwiej sobie ułożyć grafik w przypadku studiów dziennych. Ze względu na swoją niewątpliwą specyfikę, jest niekiedy stawiana na równi z gastronomią. Internety się zresztą czasem śmieją, że w przypadku tych dwóch fuch spory o to, czy recepcjonista ma gorzej/lepiej niż pracownik gastronomii, nie mają sensu, gdyż bój najpewniej zakończy się remisem. Jak widzicie, praca na recepcji ma swoje blaski i cienie, jak każdy inny zawód zresztą, wymaga konkretnych rzeczy, ale też pozostawia czasami duże pole do popisu i rozwoju umiejętności jak np. nauki języka w praktyce bądź ćwiczeń z opanowania. Osobiście nie uważam czasu spędzonego w hostelu X za stracony. Pomimo różnych dziwnych sytuacji i zawirowań losowych, to było dobre 9 miesięcy.

Comments


SPOŁECZNOŚĆ

  • Facebook Social Icon
  • Twitter Social Icon
  • Instagram Social Icon

Podoba ci się nasz portal? Pomóż nam go rozwijać. Wesprzyj naszą działalność!

Wpłać darowiznę przez PayPal

SOSNOWIEC, ŚLĄSKIE    slowo.wps@gmail.com

bottom of page