top of page

"Dwa Światy" - Powieść Karoliny Francuz. Rozdział 1.

  • Karolina Francuz
  • 30 lis 2017
  • 5 minut(y) czytania

- 1 -

„ Oriana ”

Jej dom stał cicho na zboczu ośnieżonego wzgórza. O tej porze roku był on punktem, którego nie sposób było nie dostrzec. Drewniana, niewielka chałupka, otoczona niebieskim płotkiem i przystrojona zimowym puchem, z górując nad nią ogromną, płaczącą wierzbą. W gałęzie tej wierzby wplątany był dym, ulatujący ciepło z komina. Czasami dym ten, chociaż oczy ludzkie uznałyby to za złudzenie, mienił się tęczą barw i czarująco skrzył. Dom stał na uboczu, a jednak blisko na tyle, żeby jego mieszkanka mogła spokojnym krokiem dotrzeć do miasta. Warto jednak byście wiedzieli, że nie udawało się jej to często. Zdecydowanie częściej pędziła galopem na grzbiecie swej wierniej klaczy, aby wykonać kolejne zadania, które na jej drodze stawiał los.

Tego dnia Oriana nie pracowała, gdyż był to dzień nazywany świętym, a i ona lubiła święcić go w należyty sposób. W ciepłej, przytulnej izbie siedziała na drewnianej ławie, z bosymi stopami położonymi na futrzanym dywanie. Z kominka buchał ogień, a szałwia i lawenda wrzucane przez nią w płomienie nadawały pomieszczeniu niezwykły aromat. W okiennicach wisiały zioła i kwiaty, gdzie na brązowych rzemykach cierpliwie czekały, aż po nie sięgnie.

Oriana była medykiem. Chociaż sama chętniej nazywałaby siebie zielarką i uzdrowicielką, to z pokorą przyjęła powszechny tytuł. W mieście prowadziła swój własny warsztat, gdzie niczym rzemieślnik z wprawą i absolutną pewnością leczyła cierpiące ciała. Dobrze dobrane zioła, kojący aromat kwiatów i oleiste wyciągi mogły pomóc na wiele dolegliwości i nikt w okolicy nie wiedział tego tak dobrze jak ona. Kto tylko o niej wiedział, nie mógł nie przyznać, że Oriana była najlepsza. Szacunek i tolerancję, pomimo bycia kobietą, uzyskała dzięki ciężkiej pracy i ogromnej wiedzy. A spojrzenia ludzi bywały różne. Strach, wrogość, pogarda lub zazdrość wyzierały z większości z nich, ale żadne nie schodziły na usta, gdyż nie sposób byłoby im zarzucić jej brak umiejętności. Czasem spojrzenia bywały mętne, tak nijakie, jak listopadowa kałuża. Czasem też spotykały ją spojrzenia przyjazne, pełne podziwu i szacunku lub dziko łaknące jej ciała i ducha.

Oriana lubiła patrzeć w oczy. Uważała, że to właśnie w nich widać prawdziwą twarz człowieka. Wiedziała też, jak wiele można osiągnąć, gdy umie się patrzeć. Jej niebieskie tęczówki były nakrapiane mozaiką żółtawych plam, a gdy tylko łapała nimi czyjś wzrok, pozwalała zatopić się w ich głębi.

Siedząc w ciepłej chatce przygotowywała się na nadchodzący tydzień, energicznymi ruchami łącząc ze sobą składniki w swych recepturach. Chociaż kolejne dni zapowiadały się wyjątkowo spokojnie, poranek niósł ze sobą obietnicę spotkania z nie byle kim. Do jej gabinetu miał zawitać dowódca stacjonującej w mieście jednostki, sam kapitan Johnson. Był on mężczyzną krzepkim, potężnym i pełnym wigoru, nad wyraz przystojnym, chociaż jego skórę znaczyło wiele blizn. Oriana zastanawiała się, co dolegać może tak silnemu człowiekowi, gdyż nie zdradził on celu swojej wizyty. Z klasycznym dla niej spokojem czekała na spotkanie z nim twarzą w twarz, gdyż wcześniej widywała go tylko z daleka, patrząc ukradkiem, jak władczo przekazuje żołnierzom rozkazy.

Dodała kilka kropli wyciągu z orchidei do trzymanej w ręce butelki, dokładnie ją zamknęła i schowała do skórzanej saszetki, którą zawsze nosiła w talii przywiązaną do paska. Spotkanie z lakoniczną, silną osobowością wymagało odpowiedniego przygotowania, a nic nie uspokaja mężczyzny bardziej, niż dobrze dobrana zapachowa kompozycja. Tak wyposażona zrzuciła z siebie lnianą suknię, wsunęła się pod ukochane, ciepłe futro i zasnęła.

Rankiem miasto powoli budziło się do życia. Dziecięcy śmiech, nawoływania, rżenie koni i stukot kół w wozach mieszał się w miejską kakofonię średniowiecznego Scarborough. Oriana siedziała już w swoim gabinecie, gdzie układając niecierpliwie leżące na dębowym stole przyrządy czekała na kapitana Johnsona. Punktualnie o umówionej godzinie rozległo się subtelne, acz zdecydowane pukanie do drzwi. Wchodząc do pomieszczenia kapitan Johnson rozglądnął się z odrobiną niepewności, po czym oficjalnie przedstawił. Jego oczy były zimne jak stal, koloru szarego, pełne pewności siebie. Uprzejmie podziękował za proponowany napój i przekąski, po czym szybko przeszedł do rzeczy.

- Nie sposób nie wiedzieć, że w tej krainie jesteś Pani najlepszą w swym fachu. Historie niezwykłe i cudowne krążą po okolicy, prowadząc do twych drzwi. Moja wizyta ma charakter oficjalny, a powierzone zadanie wykonasz Pani w imię korony.

- Zadanie ? - rzekła cicho, zaskoczona wypowiedzą Johnsona.

- Kraj nasz, droga Pani, wraz z koroną Hiszpanii rozpoczyna w tych dniach przygotowania do przedsięwzięcia o niespotykanej dotąd powadze. Postęp, jaki czynimy w budowie naszych okrętów i zdobywaniu nowych ziem, pchnął nas właśnie o krok dalej. Wraz z flotą Hiszpańską wyruszamy na odkrycie nowych lądów, ukrytych dotąd przed ludzkimi oczyma, a i drogi do znanych nam dotąd zamierzamy zbadać raz jeszcze. Przedsięwzięcie to wymaga najlepszej opieki medyków, którzy zapewnić mogą ludziom naszym zdrowie i siłę podczas długiej żeglugi. Przekazuję Ci Pani wezwanie wprost z rąk Korony - mówiąc to wręczył jej zawinięty pergamin oznaczony grubą, woskową pieczęcią.

- Ja… czy to na pewno mnie szukacie do tej roli, Panie ? Jako kobieta nie jestem wytrzymała tak, jak królewskie wojsko, a i w otoczeniu setek mężczyzn moja obecność może budzić niechciane emocje. Czy macie, Panie, pewność?

- Rozkaz jest rozkazem. Posłuchaj mnie, kobieto – rzekł, opierając wielkie dłonie na blacie stołu - Wezwała Cię sama Korona, a taki zaszczyt niewielu z nas maluczkich spotyka. Być może są równi Tobie lub lepsi, nie tak bardzo ograniczeni słabym kobiecym ciałem i umysłem. Lecz wyprawa została przyspieszona, a czas na poszukiwania się skończył. A rozkaz jest rozkazem. - powiedział, energicznie wstając z krzesła. Górował nad nią przynajmniej o głowę, a jego ostre spojrzenie nie pozwoliło jej na zadawanie kolejnych pytań. Pożegnał się i życzył miłego dnia, po czym odwrócił i opuścił gabinet.

Oriana oparła drżące dłonie na stole, patrząc z trwogą na leżący na blacie rozkaz. Rozłamała pieczęć, rozchyliła państwowy dokument i szybko przeczytała zawartą w nim informację. Już za trzy dni miała stawić się godzinę po wschodzie słońca w porcie, przygotowana do wielomiesięcznej podróży po morzach i lądach, z zadaniem leczenia chorych i cierpiących. Korona liczyła, że nie zawiedzie, a tak ważne dla kraju zadanie wykona z najwyższą dokładnością.

Kobiecie brakło tchu. Spokój, budowany wśród zieleni znanych roślin i powiewu lekkiego wiatru, właśnie zniknął bezpowrotnie. Sama nie wiedziała, co w tej chwili sprawiało jej większą trudność. Zostawić gabinet, dom i konia, to jedno. Wiele razy wcześniej szukała swojego miejsca i nauczyła się znosić stratę. A jednak, tak wiele wiosen budziło ją lekkim promieniem w Scarborough, że po jej policzku nagle potoczyła się łza. Jak miałaby w trzy dni przygotować wszystko do podróży tak ważnej? Jak wiele istnień zmuszona jest ratować pod groźbą ściętej głowy? Czy lepiej odmówić już teraz i zdradzić Koronę, czy pozwolić na wrzucenie się do miejsca, w którym kobieta warta jest mniej niż pokładowy szczur? Pytania odbijały się od ścian nie odnajdując odpowiedzi.

Wiedziała, że wyjścia nie pozostawiono jej wcale, a jedyne co może zrobić, to uspokoić emocje i liczyć, że to wyłącznie pomyłka, chociaż doskonale wiedziała, że tak nie jest. Tego dnia zamykając swój gabinet inaczej patrzyła na masywne drzwi. Czy gdy wróci, to szyld nad nimi nadal będzie oznajmiał, że to jej miejsce ? Kolejne pytanie bez odpowiedzi zakończyło niezwykły dzień. Dzień, który zmienił jej życie na zawsze.


Trzy dni później.


Jej włosy były ni to rude, ni brązowe, przeplatane refleksami koloru letniego poranka. Czasem nawet, chociaż wzrok ludzki uznawał to za złudzenie, bywały srebrzyste i mieniły się niby rosa na delikatnych płatkach bzu.

Tego dnia zaplotła je ciasno w sięgający bioder warkocz i przerzuciła na plecy. Myślała o nich wszystkich, o mężczyznach i kobietach, których spotka na swej drodze. Ci wystraszeni chłopcy, zimni dowódcy, zwyrodniali zbrodniarze i waleczni bohaterowie tak samo oczekiwali z dreszczem pierwszych promieni słońca nad Scarborough. Wraz z nimi czekała ona, jej spojrzenie, dumna postawa, kuszący uśmiech i ta nienazwana aura, która biła z jej delikatnej skóry.

I jej przeczucie, że wraz z nowym dniem już nic nigdy nie będzie takie samo.

Oriana czekała na podróż do Nowego Świata.

Σχόλια


SPOŁECZNOŚĆ

  • Facebook Social Icon
  • Twitter Social Icon
  • Instagram Social Icon

Podoba ci się nasz portal? Pomóż nam go rozwijać. Wesprzyj naszą działalność!

Wpłać darowiznę przez PayPal

SOSNOWIEC, ŚLĄSKIE    slowo.wps@gmail.com

bottom of page